0
xladystarrrdustx 15 kwietnia 2016 02:56
Islandia była dłuuugo, dłuuugo moim marzeniem. I długo wydawało mi się, że nie do zrealizowania. Aż do pewnej nocy kiedy - przyznam! - wypiłam kilka kieliszków wina, a po powrocie do domu zobaczyłam na F4F ofertę niedrogich lotów z Londynu. Nie myśląc długo (ach to wino!) kupiłam bilety na końcówkę maja i z nieukrywaną dumą wręczyłam je mojemu chłopakowi na urodziny. Klamka zapadła. Spełniamy marzenia. Jedziemy na Islandię!!!

Osoby dramatu: ja i mój chłopak Michał

Kiedy? 28.05 - 1.06 2015

Plan podróży: Islandia instant, czyli nie porywamy się z motyką na słońce i nie objeżdżamy wyspy z językami na plecach, tylko skupiamy się na tym, co możemy zobaczyć na południu:

Image

Transport: malutki acz przyjazny minivan Dacia wynajęty w http://www.1933.is

27.05 wyruszam z Amsterdamu do Londynu. Pogoda cudowna, cieplutko, a ja zakutana w polary, przeciwdeszczowe kurtki i buty do trekkingu, z niewielkim plecakiem zawierającym jeszcze więcej ciepłych ubrań ;) Spotykamy się z Michałem na Luton i idziemy przespać do zabukowanego przezornie hotelu tuż przy lotnisku - Ibisa. Położenie super, spacer z terminala to max 15 minut - przyda się, gdy następnego ranka będziemy z samego rana biec na samolot do Keflaviku!
Praktykalia: nocleg w Ibis Luton Airport (Spittlesea Rd). Okazyjne ceny można złapać bukując bezpośrednio przez stronę Ibisa; my zapłaciliśmy mniej niż oferta na Bookingu. Przez naprawdę niewielką odległość hotelu od lotniska oszczędza się dodatkowo na porannym dojeżdzie na terminal. Polecam!

Po wygodnie przespanej nocy biegniemy niemal do naszego easyJeta, który zabierze nas na Islandię. Podróż głownie przesypiamy, ja budzę się gdy jesteśmy już nad wyspą i widzimy zapowiedź tego, co nas czeka...

Image

Krajobrazy już z okien samolotu są niesamowite :D Wysiadamy czym prędzej, biegniemy na parking przed terminalem gdzie czeka na nas transport do firmy wynajmującej nam samochód i... niemal przewraca nas wiatr. Ha! Myślałam, że to przesada. Myślałam, że mieszkając w Amsterdamie wiem co to silny wiatr. Jakże się myliłam... Wiatr na Islandii uderza cię niczym deska - po prostu nie da rady się przedrzeć, ba, czasem nawet oddychać! Trzeba się przyzwyczaić i nie walczyć, tylko próbować iść bokiem ;)

W Keflaviku odbieramy nasz domek na następne 5 dni - witamy się z nim, mościmy, i uderzamy od razu na południe, na Grindavik. Widoki niemal od razu niesamowite...

Image

Zatrzymujemy się na chwilkę w Grindaviku i kupujemy najpotrzebniejsze rzeczy na dalszą podróż, po czym kierujemy się na wschód. Droga jest trudna o tyle, że jesteśmy kompletnie nieprzyzwyczajeni do prowadzenia auta w tak silnym wietrze; Michał wielokrotnie klnie szpetnie pod nosem, kiedy nagły podmuch odbiera mu kontrolę nad kierownicą :shock: Aż do Thorlakshofn jedziemy raczej w ciszy - on skupiony na drodze, ja na niesamowitych widokach.

Po drodze szybki lunch...

Image

I już dalej do Hveragerdi, gdzie spacerujemy kilka godzin wśród przepięknych krajobrazów, parującej ciepłem rzeczki i stadek pasących sie owiec :D

Image

Image

Droga prowadzi dalej do Selfoss - ostatniego konkretniejszego miasta przed dalszą drogą na południe; warto wpaść tu do Bonusa i nadrobić zapasy.
(Przyjaciel każdego turysty, Bonus z logo naprutej świni ;)

Image

My jednak jedziemy kawałek dalej, do Helli, i tam decydujemy się juz zostać. Michał jest lekko wymęczony i zestresowany wietrzną trasą przez Reykjanesbær, a do Vik jeszcze daleko. Parkujemy na campingu - przed sezonem jest niemal pusty, mamy do dyspozycji niemal całe pole i kuchnię, gdzie natychmiast pożywiamy się klasykiem każdego campera - spaghetti z parówką :D

Image

Pożywieni i pełni sił, udajemy się na spacer po okolicy - trzymamy się przepływającej obok campingu rzeki

Image

Image

Po kilkunastu minutach jesteśmy już w zupełnej głuszy i widzimy nie tak daleki niesforny wulkan Eyjafjallajökull, który uziemił Europę i pół Ameryki w 2010 roku. Teraz wygląda tak spokojnie...

Image

Spacer ciągnie się niemal do 23. Nie zauważamy tego - nadal jest jasno, w naszych głowach wygląda to na najpóźniej na 19tą! Czas jednak wracać - jutro czeka nas pełen wrażeń dzień. Zasypiamy na pace naszego campera, zachwyceni i pełni oczekiwania na więcej :)

Praktycznie: polecam camping w Helli! Mamy do dyspozycji domki, parking dla camperów i miejsca na rozbicie namiotu. Do dyspozycji nieźle urządzona kuchnia i przyjemny (czysty i cieeepły) prysznic. Niedaleko restauracja. Camping położony w pięknym miejscu, wymarzonym na wieczorny spacer. Namiar - https://www.arhus.is/camping

Następnego ranka szybki prysznic i przed 10 wracamy na Ring Road. Po drodze przepiękne widoki rodem z pocztówek z Islandii...

Image

i szybki postój obok wodospadu Seljalandsfoss. To dość znany, choć stosunkowo niewielki wodospad; wielkim plusem jest fakt, że można obejść go dosłownie dookoła :)

Image

Image

Lekko mokrzy od wodospadu biegniemy dalej - tym razem już do podnóża niewinnie wyglądającego Eyjafjallajökull

Image

...który jeszcze tak niedawno wyglądał tak :)

Image

Mozna się w pobliżu zatrzymać w uwiecznionym na zdjęciu "muzeum" erupcji i obejrzeć tam film na temat wydarzeń w 2010. My jednak stwierdziliśmy, że 800 ISK to nieco zbyt wygórowana cena, więc jedziemy dalej, wsród zieleni, owieczek i niesamowitych formacji skalnych :D

Nie mija godzinka, a już jesteśmy obok chyba najpopularniejszego wodospadu Islandii - Skógafoss

Image

Wodospad jest piękny - wielki i z tęczą stworzoną przez drobinki wody. Podziwialiśmy go przez dobre 20 minut, po czym wdrapaliśmy się na górę schodami po prawej stronie wodospadu: to początek trasy trekkingowej Fimmvörðuháls. Ciągnie się ona przez niemal 30 km aż do þórsmörk, ocierając się o Eyjafjallajökull. Pozbawieni odpowiedniego sprzętu - i niestety czasu - przeszliśmy tylko 6-7 km trasy, ale i tak było warto

Image

Image

Image


Wczesnym południem wyruszamy w kierunku plaży Kirkjufjara; bardzo, BARDZO chcę zobaczyć puffiny, ale niestety z racji okresu lęgowego duże połacie terenu są zamknięte dla zwiedzających. Widzę kilka puffinów z niestety - dość daleka, ale pocieszam się przepięknym krajobrazem

Image

Image

Image

Image


Po krótkiej wizycie w Vík (a raczej Vík í Mýrdal) i tamtejszym Vínbúðin, skąd wyszliśmy szybciej niż przyszliśmy - tak, ceny są tak legendarnie przegrzane, jak głosi w Internecie! ;) decydujemy się jechać jeszcze dalej. Jest energia, więc na co czekać? Wjeżdżamy w rozległe pola zastygłej lawy. Krajobraz jest niby monotonny, ale jednak fasynujący swą pustką, różnorodnością kształtów - no i obietnicą widocznych juz z daleka lodowców!

Image

Image

Na nocleg zatrzymujemy się kawalątek pod Kirkjubæjarklaustur - camping Hörgsland to niedrogie miejsce postojowe dla campera i namiotowca, jak również domki z łazienką i zewnętrznym jaccuzzi ;) Okoliczności przyrody bardzo piękne, wręcz "piknik pod wiszącą skałą" ;)

Image

Wstajemy raniutko podnieceni - juz dziś zobaczymy wymarzone Jökulsárlón! Po drodze jednak zatrzymujemy się w parku narodowym Skaftafell

Image

I idziemy na szybki spacer do niewielkiego, acz przepięknego wodospadu Svartifoss

Image

Image

Image

Wodospad jest mały, ale przepiękny, a woda z niego prze-smaczna. Spacer do wodospadu to nietrudne 30 minut, a okolice przecudne. Dla chcących, od wodospadu odchodzą dwie dłuższe ścieżki trekkingowe.
My jednak jedziemy dalej, do Jökulsárlón. Jedziemy, jedziemy, krajobrazy przepiękne, a w końcu... nie do opisania. Przecudne. Magiczne Jökulsárlón!

Image

Image

Image

Przyznam, że jezioro było dla mnie absolutnym hitem, numerem jeden, miejscem gdzie zaniemówiłam i długo nie odzyskałam mowy. Wpatrywaliśmy się w nie przez dobre pół godziny, a potem wysupłaliśmy ostatnie pieniądze na rejs po jeziorze i BYŁO WARTO! Przepiękne kształty i kolory gór lodowych, pływające między nimi foki... Niesamowite, kosmiczne miejsce zostające na zawsze w pamięci.

Jökulsárlón to nasz punkt krańcowy. Tu chcieliśmy dojechać i tu zawracamy z powrotem w stronę Reykjaviku. Niby tą samą drogą, ale czujemy, jakbyśmy widzieli ją po raz pierwszy...

Image

Na noc decydujemy się zatrzymać na campingu w parku narodowym Skaftafell, obok miejsca z którego wyruszyliśmy do Svartifoss. Blisko stąd do lodowców, a my bardzo chcemy zobaczyć je z bliska!
Po szybkiej kolacji na kempingu wyruszamy na krótki, 20-minutowy spacer w kierunku lodowca Skaftafellsjökull. Jest już dobrze po 23iej, ale słońce dopiero powolutku chyli się ku zachodowi

Image


Lodowiec jest przepiękny: pusty, samotny, zimny, cichy, ale też silny i budzący respekt. Przyglądamy się mu i nie możemy odejść

Image

Image

Wracamy w milczeniu; ciszę przerywają tylko nieliczne ptaki

Image

Docieramy do samochodu i pełni wrażeń długo nie możemy zasnąć: światło na zewnątrz, mimo że jest dobrze po północy, nie ułatwia sprawy! :)

Image

Praktykalia: camping Skaftafell jest o tyle świetny, że jest doskonałym punktem wypadowym do wodospadów i lodowców. Warunki OK, ale nie powalają: brakuje głównie kuchni. Prysznice (dodatkowo płatne) są i są w niezłym stanie. http://www.vatnajokulsthjodgardur.is/en ... kaftafell/

Następnego dnia mocno wciskamy pedał gazu i wracamy na wschód: po kilku godzinach wszystkich czterech pór roku (i lało, i wiało, i padał grad, i śnieg, i świeciło słońce...) docieramy do turystycznego, ale mimo wszystko symbolu - Geysir. No bo jak to tak, być na Islandii i nie widzieć gejzera?
W parku Geysir - myląco - zobaczymy erupcję gejzera Strokkur.

Image

Image

Główny gejzer Geysir jest uśpiony, po tym jak kilka lat temu zatkali go turyści wrzucający kamienie do jego wylotu :twisted: Mimo wszystko prezentuje się on dość majestatycznie...

Image

Możemy też zobaczyć malutkie baby-gejzerki :D

Image

Owiani zapachem siarki kierujemy się do Þingvellir - miejsca ważnego zarówno geograficznie (to tu odsuwają się od siebie dwie płyty tektoniczne), jak i historycznie (Þingvellir to miejsce pierwszego w historii Islandii parlamentu). Docieramy na miejsce i.. wow. Nie zawodzi. Jest po prostu przecudnie.

Image

Image

Image

Włóczymy się po okolicy dłuższą chwilę, ale dzień już się kończy: decydujemy się jechać do Reykjaviku i nocować właśnie tam.

Image

Jest to oj, naprawdę niezła decyzja! Reykjavik wita nas przecudnym zachodem słońca:

Image


Dodaj Komentarz

Komentarze (4)

carollayna 15 kwietnia 2016 09:07 Odpowiedz
Oj tak, można się zakochać w Islandii, mi wystarczyły 3 dni ale wiem, że to dopiero początek :)Oglądając zdjęcia zwiedziłam z Wami.
b79 15 kwietnia 2016 10:13 Odpowiedz
Carollayna napisał:Oj tak, można się zakochać w Islandii, mi wystarczyły 3 dni ale wiem, że to dopiero początek :)Oglądając zdjęcia zwiedzałam z Wami.Gdzie serce mocniej zabiło - na Islandii czy Spitsbergenie?
carollayna 15 kwietnia 2016 10:24 Odpowiedz
b79 napisał:Gdzie serce mocniej zabiło - na Islandii czy Spitsbergenie?Ach... Pierwsza miłość zawsze pozostanie... Spitsbergen...Ale prawda taka, że kocham wszystko na "północ" :)Islandia jest bardzo podobna, podobne góry, śnieg, zorza polarna :) Wzbudza respekt
xladystarrrdustx 16 kwietnia 2016 02:13 Odpowiedz
@Carollayna, Spitsbergen to kolejne moje marzenie. Twoja relacja miała w tym niemały udział ;) Spitsbergen, Laponia, Wyspy Owcze... Niech tylko zbierzemy trochę gotówki!Te północne krajobrazy rzeczywiście są niesamowicie urzekające: niby surowe, ale różnorodność kształtów, kolorów, kontrastów poraża. Kocham Azję i ciepłe klimaty, ale muszę z ręką na sercu przyznać, że pięknem Skandynawia wygrywa z miejsca :)